W naszej parafii adoracja jest codziennie od 17.30. Można przyjść, uklęknąć i zatopić się w modlitwie. Oderwać na chwilę od swoich spraw. Adorację mamy też w sobotę po zakończeniu wieczornej Eucharystii. Trwa do 20.00. W kościele jest wtedy wygaszone światło. Jedyny jego strumień pada na Ciało Pańskie. Obok płoną świece, oznaczające Jego obecność wśród nas.
Co ważne – jest cicho. Przychodzimy ze świata rozkrzyczanego, hałaśliwego, pełnego zgiełku i zamieszania. A tutaj jest milczenie. Wielu przeraża taka sytuacja. Bo nagle odzywają się wyrzuty sumienia. Bo do głosu dochodzą nieprzyjemne sprawy oraz problemy, które nie zostały jeszcze rozwiązane. To jest najlepszy czas, żeby oddać to wszystko boskiemu Lekarzowi.
Nic nie ukrywać! Jaki byłby sens iść do kardiologa i zataić przed nim nadciśnienie? Taka wizyta nic nie pomoże. Być może pierwszym owocem adoracji będzie to, że przełamiesz się i pójdziesz do spowiedzi. Zostawisz to wszystko, co od miesięcy, czy nawet lat Cię dręczy…
Co jeszcze możesz robić w tej ciszy? Najlepiej nic. Tak – NIC. Św. Matka Teresa z Kalkuty codziennie przeznaczała godzinę zegarową na takie spotkanie z Chrystusem. Dziennikarz przeprowadzający z nią wywiad zapytał kiedyś: – Matko, co mówisz do Pana? Usłyszał: – Nic. Ja patrzę na Niego, a On patrzy na mnie. To wystarcza.
Niezwykłe jest to, że pomimo tylu obowiązków, ona miała czas dla Boga. Wielu by powiedziało, że go trwoniła, że go traciła. Ale nie – właśnie ona nabierała tam sił do czynienia miłosierdzia, do obmywania ran, do opatrywania złamań. Nie brzydziła się potem żadnego człowieka, nie przeszkadzał jej brzydki zapach. Przemieniała się w Chrystusa i tak jak On – służyła każdemu i w każdej sytuacji.
Mówi się dzisiaj: „Kościół jest słaby. Kościół jest na kolanach. Nie podniesie się!” I oby Kościół rzeczywiście nigdy z kolan nie wstawał. Oby trwał przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie. Wtedy będzie najsilniejszy i żadna siła Go nie pokona. W 2019 roku miały miejsce Światowe Dni Młodzieży w Panamie. W czasie czuwania wieczornego w przedostatnim dniu na polu znajdowało się ponad 3 miliony ludzi, którzy jak to młodzi: gadali, śmiali się, wymachiwali flagami, wymieniali się koszulkami, gadżetami. Ogólnie – panował wielki ruch.
W jednym momencie wszyscy zamilkli. I uklękli. Wielu zaczęło płakać. Co się stało? Co ich do tego doprowadziło? Na telebimach zobaczyli, że kapłan wnosi na pole Najświętszy Sakrament. Przychodzi więc Gospodarz, który ich zaprosił na to spotkanie z różnych zakątków świata. Przychodzi ten, który za nich wszystkich oddał życie. I za Polaków, i za Filipińczyków, i za Amerykanów, i za Australijczyków. Przychodzi prawdziwy Król, a przed królem się klęczy na znak szacunku i uniżenia.
Nic bardziej nie przekona do regularnej adoracji, niż przyjście i zobaczenie, jak to wygląda. Doświadczenie we własnym sercu miłości Boga. Tej wielkiej miłości, która dała się zamknąć w zwykłym opłatku. Tej miłości, która uspokaja, umacnia, obdarowuje nadzieją.