Kierowca, który robi potrójny znak krzyża przed każdą podróżą i kiedy zaczynają bić dzwony. Mężczyzna, który łapie Matkę Boża za rękę, patrzy Jej w oczy i się modli. Dziecko, które podchodzi do ołtarza i zaczyna głaskać po głowie Chrystusa Ukrzyżowanego. Kobieta, która z czcią całuje ołtarz. Życzliwie witający naszą grupę obcy ludzie na lotnisku. Ani jednej nieprzyjemności w czasie tygodniowego pobytu (od 4 do 12 października). Taki jest Liban, o którym powszechnie twierdzi się, że to kraj niebezpieczny i nie warto się tam wybierać.
Libańczycy kochają Polaków. Kochają św. Jana Pawła II, który zaliczył do grona świętych dwóch pustelników: bł. Stefana i św. Hardiniego – nauczyciela św. Charbela.
Owszem, jest bałagan, dużo śmieci, hiperinflacja – płaci się w milionach. Ludzie zarabiają niewiele, ale są uśmiechnięci i serdeczni. Nie narzekają. Nie użalają się. Robią swoje. Na uwagę zasługuje zaangażowanie sprzątaczek, które codziennie oddawały nam pokoje w takim stanie, jakbyśmy dopiero do nich przyjechali. Jedzenie lokalne zawsze było świeże i smaczne.
Na tej pielgrzymce mieliśmy wszystko: i spotkanie z żywym Bogiem działającym przez swoje Słowo, i ze świętymi, i z ludźmi chcącymi nam przychylić nieba, i z kulturą, i z przyrodą w najpiękniejszej odsłonie.
Dostaliśmy od Boga wiele znaków. Zawsze czytane były Ewangelie z dnia. Raz usłyszeliśmy o Tyrze i Sydonie, które Jezus zestawił z innymi opornymi miastami. Mieliśmy tam być, ale konflikt, jaki wybuchł w Izraelu, uniemożliwił nam to. Z tego powodu jedną z Mszy odprawiliśmy w kaplicy w hotelu. Tak się złożyło, że wtedy czytane było opowiadanie o Marcie i Marii, które ugościły Jezusa w Betanii. W samym centrum kaplicy zobaczyliśmy obraz przedstawiający dokładnie tę scenę i przypomnieliśmy sobie, że ośrodek nazywa się… Betania. Wszyscy myśleli, że specjalnie został wybrany taki tekst, ale nie było tu ludzkiej ingerencji. To Duch Święty wybrał ją dla nas.
W czasie kazań przedstawione zostały skuteczne narzędzia do walki ze złem i zaprowadzania dobra: sakramenty, pokuta i post, różaniec, Eucharystia, uczynki miłosierdzia, Słowo Boże, przebaczenie.
36 uczestników pielgrzymki modliło się przez wstawiennictwo św. Charbela w klasztorze Annaya. Mogli przedstawiać swoje dziękczynienia i prośby w miejscu spoczynku najbardziej znanego świętego libańskiego. Zobaczyli też jego pustelnię i celę, w której przebywał przez ponad 20 lat, do chwili swojej śmierci. Było to niewielkie pomieszczenie, w którym znajdowała się jedynie lampa i dzbanek. Za łóżko służył siennik z liści dębowych pokryty kozią skórą. W wiklinowym koszu znajdowała się Biblia, teksty Ojców Kościoła, żywoty niektórych świętych. Charbel jadał tylko raz dziennie, zazwyczaj zupę z jarzyn i kaszę gotowaną na oliwie. Był niezwykle skromny i pokorny, a po śmierci zaczęły się dokonywać liczne cuda przez jego orędownictwo.
Niezwykłym momentem pielgrzymki było spotkanie z panią Nouhad El Chami, która w 1993 roku została cudownie zoperowana przez św. Charbela. Miała ona udar mózgu spowodowany niedrożnością tętnic szyjnych. Lewa połowa jej ciała była sparaliżowana. Odżywiano ją za pomocą sondy, miała trudności z mową. 22 stycznia we śnie zobaczyła przy swoim łóżku dwóch mnichów maronickich – św. Marona oraz św. Charbela. Poczuła, jak jej naczynia krwionośne są przecinane oraz doznała silnego bólu, ale nie mogła się bronić. Po zakończeniu operacji podano kobiecie szklankę wody. Mogła ona poruszać lewą ręką i nogą, sama zaczęła chodzić po pokoju. Jej koszula nocna była zakrwawiona, a na szyi, po obu stronach. znajdowały się pooperacyjne rany z perfekcyjnie założonymi szwami. Następnej nocy znów ukazał się jej św. Charbel, który powiedział: „Zoperowałem Cię, aby ludzie się nawracali, widząc, że zostałaś cudownie uzdrowiona. Wielu ludzi oddaliło się od Boga, przestali się modlić, przystępować do sakramentów, żyją tak, jakby Bóg nie istniał”. Rany do dzisiaj krwawią w każdy pierwszy piątek miesiąca oraz 22 dnia każdego miesiąca. Wypływa z nich krew o innej grupie niż ta, którą ma pani Nouhad. Chętni pielgrzymi mogli zadać jej pytania, a następnie wszyscy pomodliliśmy się razem z nią jedną dziesiątką różańca.
W ostatnim dniu udaliśmy się do grobu św. Rafki. Przypomina on statek z żaglem w kształcie krzyża, lub lampkę oliwną, lub łódkę do przechowywania kadzidła. Rafka była siostrą zakonną, która przez 29 lat była zjednoczona z Chrystusem przez wielkie cierpienie. Nie mogła się poruszać z powodu paraliżu, stopniowo traciła wzrok, mogła poruszać tylko dłoniami. W uroczystość Bożego Ciała nie było możliwości zaniesienia jej jak zazwyczaj, na prześcieradle, do kaplicy. Prosiła jednak o łaskę przyjęcia Komunii świętej i stał się cud – doczołgała się o własnych siłach do miejsca, gdzie sprawowana była Msza. Szczególnie bolesna była rana na jej ramieniu. Rafka wzywała wszystkich, by nie zapomnieli o szóstej ranie, jaką miał Jezus. Znajdowała się ona właśnie na ramieniu, na którym dźwigał On krzyż.
Niezapomniana była wizyta w Lesie Bożych Cedrów, które są symbolem Libanu. Wielokrotnie piszą o nich psalmiści, np. w słowach: „Głos Pana łamie cedry, Pan łamie cedry Libanu” (Ps 29,5). Podziwialiśmy te rozłożyste drzewa, mające kilkaset lub nawet kilka tysięcy lat, rosnące w trudnych warunkach i wykorzystywane w starożytności do budowy świątyń oraz pałaców.
Na co dzień mieszkaliśmy w sanktuarium Matki Bożej, Pani Libanu, w Harissie niedaleko Bejrutu. Mogliśmy wieczorami modlić się indywidualnie przed Najświętszym Sakramentem, rozważając Drogę Krzyżową Zbawiciela lub odmawiając różaniec w kaplicy. W niedzielę o 21.00 niektórzy uczestniczyli we Mszy świętej dla młodzieży odprawianej po arabsku w obrządku maronickim.
Jesteśmy wdzięczni Bogu za to, że pozwolił nam bezpiecznie powrócić do naszych domów, pomimo konfliktu zbrojnego, jaki rozpoczął się w czasie naszego pobytu w położonym po sąsiedzku Izraelu. Ciągle modlimy się o pokój w ziemi, po której chodził Chrystus oraz wielka rzesza świętych.